W wileńskim klasztorze dominikańskim mieszkał pobożny i gorliwy zakonnik, o. Alojzy Korzeniewski. Z powodu jego działalności – zwalczania błędów schizmatyckich - władze carskie zakazały mu, pod groźbą zesłania na Syberię, wszelkich publikacji, głoszenia kazań, a nawet słuchania spowiedzi. Od dzieciństwa otaczał on czcią jezuickiego męczennika, Andrzeja Bobolę, którego kult od ponad 100 lat szerzył się wśród Polaków. Pewnego wieczoru w 1819 r. otworzył okno i zaczął się modlić, żaląc się Andrzejowi Boboli na los Polski.
,,O Wielebny Andrzeju - mówił - wiele już lat przeszło, jak przepowiedziałeś wskrzeszenie Polski. Kiedy się ziści Twoje proroctwo? Wiesz lepiej ode mnie, z jaką nienawiścią schizmatycy prześladują naszą świętą wiarę i jak starają się nasz kochany kraj, twoją Ojczyznę, do schizmy popchnąć. Ach, Święty Męczenniku, nie pozwól na takie nieszczęście; wyjednaj u Boga Miłosiernego litość dla biednych Polaków. Niech Polska stanie się znowu jednym Królestwem, Królestwem prawowiernym i Bogu podległym".
Gdy zakończył modlitwę, w jego celi pojawiła się postać ubrana w stój jezuicki. Postać oznajmiła, że jest Andrzejem Bobolą. Poleciła dominikaninowi ponownie otworzyć okno. Gdy to uczynił, zamiast widoku klasztornego podwórka zobaczył przestrzeń ciągnącą się aż po horyzont. Andrzej Bobola oznajmił, że to co widzi, to okolice Pińska, gdzie poniósł męczeństwo. Następnie o. Korzeniewski ujrzał niezliczone oddziały wojsk rosyjskich, tureckich, francuskich, angielskich, niemieckich i innych, których nie umiał rozpoznać, które toczyły ze sobą wojnę z wielką zaciekłością. Nie zrozumiał tego, co widzi, dlatego Andrzej Bobola wyjaśnił, że gdy ludzie doczekają takiej wojny, a po niej nastanie pokój, Polska zostanie wskrzeszona. „A ja – dodał Andrzej Bobola - będę jej głównym patronem”.
O. Korzeniewski bardzo się ucieszył z tego orędzia, ale ponieważ był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, poprosił swego gościa o dowód, że to, co widzi, pochodzi z nieba, a nie jest snem czy złudzeniem. Na dowód prawdziwości Andrzej Bobola zostawił dominikaninowi odcisk swej ręki na stoliku. Nazajutrz, gdy ślad dłoni na stoliku dalej się znajdował, o. Korzeniewski wezwał wszystkich pozostałych dominikanów do swej celi, pokazał im odcisk i opowiedział całe zdarzenie. Powiadomiono listownie (według jednej z dwóch relacji) o całym zdarzeniu inne klasztory dominikańskie na Litwie – w obawie przed carską policją zapewne dość ogólnikowo, bez podawania zbyt wielu szczegółów. Następnie któryś z dominikanów (nie ma pewności, czy był to sam wizjoner) udał się do Połocka, do kolegium jezuitów, aby powiadomić współbraci Andrzeja Boboli o całym zdarzeniu. Jednym ze świadków opowieści z ust dominikanina w Połocku, był młody jezuita o. Grzegorz Felkierzamb (Felkerzamb). W tej relacji pojawia się zagadkowy wątek jakiegoś wcześniejszego proroctwa, obietnicy wskrzeszenia Polski, na które powoływał się o. Korzeniewski. Niestety, nic o tym wcześniejszym zdarzeniu nie wiadomo.
Dominikański wizjoner, jak już zaznaczono, nie był człowiekiem, który łatwo mógł ulec złudzeniom. Św. Andrzej Bobola na odbiorcę swego orędzia wybrał bardzo wiarygodnego świadka. O. Alojzy Korzeniewski (1766-1833) był początkowo w Grodnie profesorem fizyki w tamtejszym gimnazjum. Gdy po III rozbiorze Stanisław August Poniatowski trafił do Grodna, zainteresował się jego postacią. Były król miał odwiedzać dominikanina w laboratorium, a nawet konsultować z nim szczegółowe kwestie związane z kierowaniem balonem. O. Korzeniewski przetłumaczył na język polski podręcznik do fizyki („Traktat początkowy fizyki”, Wilno 1806) wybitnego francuskiego duchownego i uczonego René Just Haüya – odkrywcy zjawiska piezoelektrycznego, który również sformułował prawo symetrii kryształów. Jako że wtedy kształtowała się polska terminologia w naukach przyrodniczych, dzieło to wciągnęło tłumacza w polemikę z Janem Śniadeckim. Proponowane przez o. Korzeniewskiego terminy jak „cieplik” czy „gorenie” nie przyjęły się ostatecznie w polskiej terminologii fizycznej. Po wojnach napoleońskich dominikanin nie wrócił już do nauczania fizyki, tylko został kaznodzieją.
Ci, którzy poznali treść orędzia – dominikanie i jezuici – mieli świadomość złożoności zaistniałej sytuacji. Dalecy byli od nieroztropnego rozgłoszenie wszem i wobec treści proroctwa. Z jednej strony doświadczenie Kościoła nakazywało daleko posuniętą powściągliwość w podejściu do wszelkich zjawisk uchodzących za nadprzyrodzone. Roztropność nakazywała czekać i obserwować jak dzieło boże się rozwija. Orędzie wszak nie nakazywało podejmowania jakichkolwiek działań, niosło „tylko” otuchę i nadzieje. Zaborcy, pogodzeni nad trupem Polski, pozostawali w pokoju – żadna woja europejska nie wisiała w powietrzu. Treść tego przesłania była ustnie przekazywana z ust do ust, niemalże konspiracyjnie i zapewne z niedowierzaniem. Ucisk zaborców się nasilał.
Rozgłoszenie wtedy proroctwa mogło dać tylko złudną nadzieję szybkiej wolności i pchnąć do nierozważnych działań lub sprowadzić represje. Jeszcze w 1854 r. zmartwychwstaniec ks. Hieronim Kajsiewicz, wielce zasłużony dla szerzenia kultu Andrzeja Boboli (m.in. osobiście zabiegał u Piusa IX o beatyfikacje Apostoła Polesia) w wydanej tuż po beatyfikacji biografii bł. Andrzeja Boboli celowo pominął wizję o. Korzeniewskiego, pomimo, że była mu znana. Dopiero w drugim wydaniu (z 1870 r.) opisał całe zdarzenie: „Wypadek ten słyszałem opowiadany przez kilku oo. jezuitów wygnanych z Rosji i z pamięci go po raz pierwszy podaję”. To, że nie podał go we wcześniejszym wydaniu, uzasadnił tak: „Wypadek ten przytoczyli niektórzy pisarze zagraniczni (mianowicie z Towarzystwa Jezusowego); myśmy zaniechali, aby nie obudzać w rodakach naszych przedwczesnych nadziei, które wojna wschodnia [tj. Wojna Krymska - WO] aż nadto i tak obudzała”.
Zatem wieść o całym zdarzeniu przechodziła ustnie. Może ktoś ją zapisał w jakimś prywatnym liście czy pamiętniku? Z biegiem lat, w miarę, jak urzeczywistnienie przepowiedni wydawało się coraz mniej prawdopodobne, nie można się było spodziewać, aby komuś przyszło na myśl utrwalić je na piśmie.
W 1820 car wygnał jezuitów ze swojego państwa. Jezuici z Połocka, wśród których byli powiernicy orędzia, trafili do Galicji. Część z nich tam została, a część rozproszyła się po Europie – trafił głownie do Włoch i Francji.
Jednak o orędziu szeptano, było ono podawane z ust do ust, co nieuchronnie musiało doprowadzić do zniekształcenia. Mogło dojść do wyolbrzymienia jednych aspektów, dodania nieistniejących elementów, które były prostsze i atrakcyjniejsze oraz wychodziły naprzeciw oczekiwaniom kolejnych słuchaczy. Z różnych źródeł mamy poszlaki, że „mówiono”, że gdy nastąpi kanonizacja Andrzeja Boboli, Polska odzyska wolność, oraz katolicyzm weźmie górę prawosławiem, które je uciska. Takie były marzenia i oczekiwania ludzi, w których środowisku ta „plotka” się rozchodziła.
Mieszkający w zaborze austriackim poeta Wincenty Pol w wierszu o Andrzeju Boboli, powstałym przed 1846 r. napisał:
”Stąd jako Stanisław jest w sztuki pocięty,
A ciało się Jego znów zrosło miłośnie:
Tak kiedy Rzym powie że Jędrzej jest Święty
I Polsk a na powrót jak cudem się zrośnie –
A naród szczęśliwy i wierny w ojczyźnie
Jędrzeja Bobolę podejmie kochaniem”.
Św. Józef Pelczar, w wydanej w 1888 r. książce o Piusie IX, pisząc o beatyfikacji Andrzeja Boboli, która dokonała się w 1853 r., dodaje: „Car Mikołaj ziemię i piekło poruszył, aby nie dopuścić wstrętnej dla Moskwy beatyfikacji, lękając się może obiegającej między ludem przepowiedni, że skoro jezuita Bobola będzie policzon między Świętych, Moskwa się nawróci, a religia katolicka tryumf odniesie”.
Orędzie żyło własnym życiem pomimo publikacji jego wersji źródłowej. W 1860 r., a wiec sześć lat po wydaniu drukiem treści proroctwa na Zachodzie, słynny zmartwychwstaniec ks. Aleksander Jełowiecki na kazaniu w Paryżu powiedział: „Do jego [tj. Andrzeja Boboli] to kanonizacji, której wyglądamy, przywiązane jest proroctwo o wskrzeszeniu Polski, jak gdyby na okazanie, że Polska, co męczeństwem żyła, przez męczeństwo zmartwychwstanie. A że błogosławiony Andrzej Bobola przez schizmatyków był zamęczony, więc proroctwo o jego kanonizacji wyraźnie nam wróży zwycięstwo nad schizmą.”
W innym kazaniu w tym samym roku powiedział: „Andrzej Bobola, wprzód Wielebny, dziś Błogosławiony, na dwa stopnie Ołtarza już wstąpił. Jeszcze mu tylko jeden pozostaje, na którym gdy zasiądzie, Polska zmartwychwstanie. Tak lud nasz, opierając się na pobożnem podaniu, rad wierzy.”
Przypomnijmy, że niczego takiego nie ma w proroctwie przekazanym o. Korzeniewskiemu przez św. Andrzeja. Jest tylko przesłanie, że po wielkiej wojnie Polska odzyska wolność, a Andrzej Bobola będzie jej patronem. Zapewne komuś przekazującemu dalej zasłyszane proroctwo skojarzyło się bycie patronem (bo przecież patronami są tylko święci) z kanonizacją. Ktoś inny dodał, że warunkiem odzyskania niepodległości jest kanonizacja Apostoła Polesia.
Jednak połączenie „kanonizacja-niepodległość” okazało się bardzo trwałe. Jeszcze w 1938 r., kilka miesięcy po kanonizacji Andrzeja Boboli, mariawici wspominają o tym w swym piśmie: „Wśród jezuitów Polskich istniała przepowiednia, że Polska będzie wskrzeszona wtedy, gdy Andrzej Bobola będzie kanonizowany. Przepowiednia ta nie spełniła się, bo dopiero w 20 lat po zmartwychwstaniu Polski Watykan kanonizuje Bobolę. Więc nie kanonizacji Boboli Polska zawdzięcza swoje zmartwychwstanie, ale zupełnie przeciwnie, Bobola zawdzięcza swoją kanonizację zmartwychwstaniu Polski”.
Równocześnie z popularyzacją proroctwa rozwijał się kult męczennika z Janowa Poleskiego – działy się cuda, ludzie doznawali łask za jego przyczyną. Nawet carska dyplomacja nie była w stanie zatrzymać beatyfikacji Andrzeja Boboli, której dokonał papież Pius IX 30 października 1853 r. Do Rzymu na beatyfikację swego współbrata przybyli liczni jezuici, wśród nich byli zapewne i ci, których car wygnał 33 lata wcześniej z Połocka. Wszystko, co się tyczyło Andrzeja Boboli, uzyskiwało nowy wymiar i zyskiwało na znaczeniu. Również przepowiednia dotycząca przyszłości naszej ojczyzny musiała w oczach tych, którzy ją znali, bardzo przybrać na wadze. Uradowani z beatyfikacji opowiadali o usłyszanym przed laty proroctwie.
W ten sposób dowiedział się o nim słynny jezuita o. Ludwik Taparelli d'Azeglio, jeden z najwybitniejszych jezuickich filozofów XIX w. i współzałożyciel wpływowego i opiniotwórczego pisma „Civilta Cattolica”.
Tuż przed beatyfikacją wybuchła wojna pomiędzy Rosją a Turcją. Kilka miesięcy później po stronie tureckiej opowiedziały się zachodnie mocarstwa – Anglia i Francja. Rozpoczęła się wojna krymska. Samo z siebie nasuwało się pytanie: czy może to właśnie ta wojna z wizji o. Korzeniewskiego? Gdy o. Taparelli w lipcu 1854 r. opublikował artykuł o toczącej się na wschodzie wojnie, przytoczył w nim opowieść o proroctwie bł. Andrzeja Boboli. Zaznaczając wyraźnie, że opowiadanie to słyszał z ust osoby, która znała osobiście zakonnika, który doświadczył tej wizji. Zatem jego źródłem musiał być któryś z jezuitów białoruskich. Była to pierwsza publikacja drukiem treści proroctwa.
Druga „źródłowa” publikacja miała miejsce 4 października 1854 r. Francuska gazeta „Union franc-comtoise”, opublikowała tłumaczenie napisanego po włosku listu z 13 kwietnia tego roku autorstwa jezuity o. Grzegorza Felkierzamba (1792-1866), w którym opisywał on widzenie o. Korzeniewskiego. Urodzony w Połocku o. Felkierzamb pochodził z rodziny saskiej, osiadłej początkowo w Inflantach. Po wypędzeniu jezuitów z Rosji wyjechał do Włoch, następnie przebywał we Francji.
Artykuł w „Union franc-comtoise”, podaje nazwisko wizjonera jako „Korzeniecki”, ale albo pamięć zawiodła o. Felkierzamba, albo redakcja gazety coś przekręciła, bo w wykazach dominikanów z tamtej epoki jedyny zakonnik o podobnie brzmiącym nazwisku to Korzeniewski. O takie drobne przekręcanie nazwiska nie było trudno, zważywszy na to, że o. Felkierzamb słyszał je tylko ustnie, a od zdarzenia minęło 35 lat.
Publikacje te nie przeszły na Zachodzie niezauważone. Pisał o nich m.in. francuski historyk, kapłan diecezji Metz, M. Curiicque. W wydanym w 1872 r. dziele „Voix Prophétiques” szczegółowo opisuje on zjawienie się Andrzeja Boboli w Wilnie. Dzięki przełożonemu jednego z jezuickich domów (prawdopodobnie z Lyonu) dotarł on do włoskiego oryginału listu o. Felkierzamba i zaświadcza o zgodności francuskiego tłumaczenia z oryginałem. Zresztą ks. Curiicque z ogromną życzliwością podchodził do „sprawy polskiej” i z wielką nadzieją oczekiwał wypełnienia się tego proroctwa. Edycja ta stała się źródłem dla innych publikacji orędzia. Warto dodać, że to dzieło jest wciąż wznawiane i obecnie można je bez problemu nabyć, również w postaci elektronicznej.
Z chwilą wybuchu I wojny światowej przypomniano sobie o proroctwie Andrzeja Boboli. Pojawiło się wiele publikacji w prasie oraz książkach, niekoniecznie religijnych. Pisali jezuici i nie tylko. W wydanej w 1915 r. książce „France et Pologne” Henry Jam przytacza francuskojęzyczną publikację jakiegoś Polaka z 1911 r.: „Jednym z proroctw, które dyskretnie powtarzamy sobie pod skromną strzechą, jak w najbogatszych rezydencjach, jest przepowiednia błogosławionego Boboli”.
Zastanawiał się również nad dosłownością wizji walk nad terenie Pińszczyzny. W jego przekonaniu teren bitwy z wizji „to coś więcej niż to polskie bagno, jakkolwiek rozległe by nie było, to coś więcej niż sama Polska: to cała Europa wywrócona do góry nogami przez wrogie wojska, które rzucają się przeciwko sobie w straszliwym starciu kilku milionów ludzi.”
Jeden z amerykańskich benedyktynów w 1915 r. generalnie zalecał wielką ostrożność, a nawet podejrzliwość w stosunku do wszelkich proroctw. Jednak wyliczenie w proroctwie krajów, które wówczas brały udział w wojnie, skłoniło go jednak do zatrzymania i refleksji. Gorąco zachęcał Polaków do modlitw za pośrednictwem bł. Andrzeja Boboli o sukces w ich sprawie. „Niech Pan obdarzy wolnością ten, tak bardzo prześladowany naród” – napisał.
Nie brakło też głosów pełnych sceptycyzmu. Jezuita Herbert Thurston w 1915 r. wydał dzieło, w którym poddał analizie proroctwa tyczące się „wielkiej wojny”. W proroctwie danym wileńskiemu dominikaninowi dostrzega on istnienie pewnych intuicji wykraczających poza to, czego można się było, z zachowaniem ostrożności, domyślać. Ale po prześledzeniu jego źródeł odrzuca je, widząc w nim tylko echo wojny krymskiej.
Informacje o wizji św. Andrzeja Boboli były publikowane również w nieoczekiwanych miejscach. Angielskie pismo ezoteryczne „Occult Review” z kwietnia 1918 r. szczegółowo opisało proroctwo. Na końcu znalazła się uwaga: „Warto zauważyć, że wizja dominikanina miała miejsce w roku 1819 i że jeśli odbudowa państwa polskiego miałaby nastąpić, co nie wydaje się nieprawdopodobne, powinno się to stać w ciągu przyszłego roku. Minie zaledwie jeden wiek od czasu, kiedy przepowiednia została dokonana. Byłoby ciekawie, gdyby odrodzenie Polski nastąpiło dokładnie w setną rocznicę tej tajemniczej wizji.”
W 1855 r. list o. Felkierzamba przełożył z języka francuskiego na polski „Przegląd Poznański” (treść w ramce). Redakcja napisała, że tłumaczy list „białoruskiego” jezuity, pomimo, że francuska gazeta wyraźnie napisała, że chodzi o polskiego jezuitę. Jest to zrozumiałe, bo czytelnikowi krajowemu należało wyjaśnić, że chodzi o jezuitę wygnanego kiedyś z Rosji, a nie pochodzącego z Galicji.
W publikacji pominięto natomiast passus, że władze rosyjskie zakazały o. Korzeniewskiemu działalności pod groźbą zsyłki na Syberię. Nie pojawia się też zawarte w oryginale stwierdzenie, „że ci śmiertelni wrogowie katolicyzmu są teraz naszymi absolutnymi panami”. Ponadto w zdaniu „Niech Polska stanie się znowu jednym Królestwem, Królestwem prawowiernym i Bogu podległym” pominięto fragment „wolna w wyznawaniu boskiej religii naszych przodków i w zjednoczeniu swoich narodów, jak za czasów Jagiellonów”. Nie sposób dziś ustalić, czy te zabiegi wynikały z ówczesnej konwencji, przeoczenia czy chęci niedrażnienia pruskiej cenzury. Ale to tylko drobne detale – wszystko, co najistotniejsze odnoście okoliczności i treści orędzia, zostało opublikowane w języku polskim.
Odtąd proroctwo powoli rozchodzi się po całej Polsce, przedrukowywane z „Przeglądu Poznańskiego” w różnych wydawnictwach w miarę tego, na co pozwalały warunki nakładane przez cenzurę państw zaborczych. Na niektórych odbiorcach robiło ono wielkie wrażenie i przyczyniało się do dalszego wzrostu kultu bł. Andrzeja Boboli. Każde proroctwo zwykle wzbudza sensację i wywołuje emocje. Nie należy się zatem dziwić, że było publikowane nie tylko w prasie religijnej czy innych poważnych periodykach. Przykładem jest zbiór proroctw i przepowiedni „Polska Sybilla” z 1877 r. Oprócz dokładnego przytoczenia wizji o. Korzeniewskiego autor zaświadcza: „Od dawien dawna krążyła w ziemiach litewskich i ruskich przepowiednia, że kiedy ten Męczennik będzie odbiera cześć na ołtarzach, wtedy i Wiara św. katolicka w tych krajach wróci do dawnego znaczenia”.
Również św. Józef Pelczar znał publikację „Przeglądu Poznańskiego”, bo w we wzmiankowanej już książce w przypisie zaznaczył: „Pocieszające opowiadanie O. Korzenieckiego, dominikanina, o zjawieniu się i przepowiedni bł. Andrzeja Boboli czyt. w Przeglądzie Poznańskim”.
Dominikanin o. Jacek Woroniecki (1878-1949) zaświadcza, przed I wojną światową proroctwo było dobrze znane. Gdy wybuchła wojna, nastąpił wysyp publikacji o przepowiedni i to już od pierwszych dni wojny. Nie brakło też głosów, że może zbliżają się chwile jej spełnienia.
Treść orędzia przekazanego o. Korzeniewskiemu niosło nadzieję i otuchę udręczonemu narodowi. Za jego sprawą kult bł. Andrzeja Boboli łączył się ze sprawą wolności narodu i odzyskania niepodległości. Świadectwem tego zrośnięcia jest m.in. prośba polskich biskupów z 1920 r. do papieża o kanonizację bł. Andrzeja Boboli. Napisali w niej: „Spodziewamy się przez kanonizację zadośćuczynić pragnieniu i oczekiwaniu całego narodu polskiego, który od początku wojny światowej całą swą ufność położył w Błogosławionym Męczenniku i bezustannie zanosił modły tak prywatne, jaki publiczne, ażeby wypełniło się proroctwo Błogosławionego Andrzeja Boboli o wskrzeszeniu Polski”. Zaś akta kanonizacyjne męczennika kończą się słowami „Słusznie radować się będzie Polska, której zmartwychwstanie przepowiedział Błogosławiony Andrzej Bobola i który przyrzekł, że zostanie jej Patronem przed Bogiem”.
Jednak ostateczną weryfikacją prawdziwości proroctwa jest to, czy się spełniło. Gdy zatem Polska odzyskała niepodległość, powszechnie uznano to za wypełnienie zapowiedzi danej o. Korzeniewskiemu. Św. Andrzeja Bobolę uznano za głównego orędownika odzyskania niepodległości. Stał się on też najpopularniejszym świętym w okresie międzywojennym oraz ważnym patronem i orędownikiem w sprawach narodowych.
Skalę tej sławy można było zobaczyć w czerwcu 1938 r., gdy po kanonizacji jego relikwie powróciły do Polski. W triumfalnej pielgrzymce po Polsce towarzyszyły im nieprzebrane tłumy – od granicznych Zebrzydowic poprzez Oświęcim, Kraków, Katowice, Poznań, Kalisz, Łódź aż po Warszawę. Ukoronowaniem przeświadczenia o zasługach św. Andrzeja Boboli dla odzyskania niepodległości był gest prezydenta Ignacego Mościckiego podczas uroczystości ku czci świętego na placu Zamkowym w Warszawie. Prezydent odpiął z piersi swój własny Krzyż Niepodległości (przyznawany za zasługi dla odzyskania niepodległości) i złożył go na trumnie męczennika jako wotum. Jedna z gazet zauważyła: „Społeczeństwo z zadowoleniem powitało ten rycerski gest Głowy Państwa, stwierdzający, że św. Andrzej Bobola zasłużył nie tylko na palmę męczeńską i wyniesienie na ołtarze, ale także na najwyższe odznaczenie ze strony Polski”.
Wypełnione proroctwo stało się integralnym elementem kultu Apostoła Polesia, o czym świadczy jedno z wezwań z litanii: „Św. Andrzeju, proroku zmartwychwstania Polski po trzecim rozbiorze - módl się za nami”. Stało się również istotnym elementem tożsamości i świadomości narodowej.
Dopiero w 2002 r. św. Andrzej Bobola został formalnie ogłoszony drugorzędnym patronem Polski. Ale niezależnie od kościelnych uwarunkowań, swoją misję w niebie pełnił i pełni z gorliwością, z jaką dał się poznać podczas ziemskiego życia, pomnożoną i udoskonaloną przez bycie zbawionym.
Jego misja, zadanie powierzone mu w niebie, również dzisiaj jest aktualne. Św. Andrzej Bobola jest patronem Polski, suwerenności, autonomii i niezależności narodu polskiego – królestwa Maryi.
W 1819 r. nie było miejsca na wolną i niepodległą Polskę w Europie. Z jednej strony zrealizowanie czegoś, co przekraczało ludzkie możliwości, musi pochodzić od „siły wyższej”. Z drugiej zapowiedz czegoś nieprawdopodobnego, co się jednak zrealizowało, musiało pochodzić z nieba. Gdy patrzymy obecnie na odzyskanie niepodległości Polski, widzimy procesy, fakty i zdarzenia, które do tego doprowadziły. Ale wtedy to nie było oczywiste. Po powstaniu styczniowym sprawa Polska zaniknęła z agendy europejskich problemów. Stała się wewnętrzną sprawą państw zaborczych, a te dobrowolnie nie oddałyby łupu.
Aby mogło dojść do odzyskania niepodległości, musiałoby dojść do jednoczesnej klęski, wszystkich trzech zaborców. Gdy w Europie konflikt pomiędzy mocarstwami zaczynał grozić wybuchem wojny, zaborcy znaleźli się we wrogich blokach. Można się było spodziewać co najwyżej wygranej jednego z bloków. Doprowadziłoby to wzmocnienia Rosji lub Niemiec oraz Austro-Węgier i przesunięcia granic zaborców na ziemiach polskich. Dlatego w obliczu wojny główne stronnictwa w kraju orientowały się na któregoś z zaborców, marząc co najwyżej o jakiejś autonomii. Wybuch wojny pomiędzy zaborcami nie prowadził automatycznie do wolnej Polski. Dopiero porażka Niemiec, rozpad Austro-Węgier oraz klęska Rosji i chaos rewolucyjny, jaki tam zapanował, spowodowały zaistnienie warunków dla polskiej niepodległości. W 1914 r., gdy woja wybuchła, nikt i nic nie był w stanie przewidzieć takiego obrotu spraw. Przewidywano szybką wojnę, a żołnierze mieli wrócić do domu na święta. Również współcześni dostrzegali ten nieprawdopodobny splot okoliczności, który doprowadził do odzyskania przez Polskę niepodległości. Głównodowodzący sił Ententy francuski marszałek Ferdinand Foch (1851-1929) powiedział, że był to „cud”.
Spełnione proroctwo jest dowodem – jak to już zostało powiedziane – na jego nadprzyrodzone pochodzenie. Jednak przesłanie nie jest tylko zapisem minionej historii. Poprzez nie Niebiosa chciały jeszcze coś ogłosić o zrządzeniach Opatrzności. Wynika z niego, że trwanie Polski i jej istnienie jest wpisane w Boże plany dla świata. Pomimo działań potęg tego świat, Niebiosa miały inne plany, które zostały ogłoszone i zrealizowane.
Obserwując dzieje świata, mnóstwo było w nich w sytuacji, że kraje, narody, imperia powstawały, upadały i słuch o nich ginął. Po ludzku rzecz ujmując Polska znalazła w takiej sytuacji. W konfrontacji z trzema agresywnymi mocarstwami nasz naród musiał ulec i z czasem rozpłynąć się w morzu rosyjsko-niemieckim. Tylko, że sama Matka Boga wybrała sobie, nasz kraj na swoje królestwo – oczywiście bez jakiejkolwiek z naszej strony zasługi, wielkości czy jakiejś doskonałości. Czy Jej Syn pozwoliłby, aby Jego Matka została pozbawiona swojej domeny?
W 1819 r., po ludzku patrząc, na wolną Polskę nie było miejsca w Europie. Na Kongresie Wiedeńskim, w 1815 r. mocarstwa tak podzieliły kontynent, aby pomiędzy nimi panowała równowaga dająca pokój. Niepodległość Polski zaburzała by tą harmonię. Ale był to pokój tylko z nazwy i był on ufundowany na wielkiej krzywdzie i niesprawiedliwości kosztem Polski - kraju, który sama Matka Boża wybrała na swe królestwo. Prawdziwy pokój jest jednak owocem sprawiedliwości (Iz, 32,17, Jk 3,18). Może krew milionów Europejczyków, poległych podczas I Wojny Światowej, był ceną, jaką trzeba było zapłacić za krzywdę wyrządzoną Polsce? A trzy potężne dynastie, które przez wieki dominowały w Europie – Habsburgowie, Romanowowie i Hohenzollernowie, które rozdarły Polskę, zostały strącone w niebyt. Może wojna, w wizji o. Korzeniewskiego nie była tylko znacznikiem historycznym, ale również dokonaniem się sprawiedliwości?
W roku 1819 znajdował się w Wilnie Ojciec Korzeniecki, Dominikanin, kapłan wysokiej świętości i sławny kaznodzieja. Walczył on nieustannie z niezmordowaną gorliwością przeciw błędom schizmatyckim i to nie tylko z kazalnicy, ale także w uczonych dziełach, które nań sprowadziły ze strony rządu rosyjskiego zakaz miewania kazań, ogłaszania jakichkolwiek pism, nawet spowiadania. Tak tedy zamknięty w klasztorze i skazany na nieczynność, biedził się w swojej samotności z myślą, że nic nie może zrobić dla chwały Bożej i zbawienia braci. Owóż jednego razu, gdy był przyciśnięty smutkiem (zdarzyło się to w roku 1819, miesiąca i dnia nie pomnę), otworzył późno wieczór okno w swojej celi i patrząc w niebo, zaczął wzywać Wielebnego Andrzeja Bobolę, ku któremu od dzieciństwa swego czuł szczególniejsze nabożeństwo, chociaż jeszcze kościół nie był tego męczennika na ołtarzach postawił. ,,O Wielebny Andrzeju - mówił - wiele już lat przeszło, jak przepowiedziałeś wskrzeszenie Polski. Kiedy się ziści Twoje proroctwo? Wiesz lepiej ode mnie, z jaką nienawiścią schizmatycy prześladują naszą świętą wiarę i jak starają się nasz kochany kraj, twoją Ojczyznę, do schizmy popchnąć. Ach, Święty Męczenniku, nie pozwól na takie nieszczęście; wyjednaj u Boga Miłosiernego litość dla biednych Polaków. Niech Polska stanie się znowu jednym Królestwem, Królestwem prawowiernym i Bogu podległym". Już późno było w noc, Ojciec Korzeniecki, skończywszy modlitwę, zamknął okno i chciał iść spać, aliści skoro się obrócił ujrzał, na Środku celi poważną postać w ubiorze jezuity. Ta postać ozwała się: ,,Stawiam się na twe wezwanie, Ojcze Korzeniecki. Jestem Andrzej Bobola. Otwórz raz jeszcze okno twoje, a dziwy zobaczysz". Chociaż nieco przestraszony uczynił Dominikanin, co mu było rozkazane i z wielkim zadziwieniem ujrzał nie ciasny ogródek klasztorny, ale niezmierną przestrzeń, rozciągającą się aż do krańców horyzontu. ,,Płaszczyzna, którą masz przed sobą - mówił dalej Wielebny Bobola - to okolica Pińska, śród której miałem szczęście ponieść męczeństwo dla wiary. Przyjrzyj się, a dowiesz się o tym, co cię tak żywo obchodzi". Ojciec Korzeniecki zwrócił znowu oczy na krajobraz. Tym razem płaszczyzna była pokryta niezliczonymi batalionami Moskali, Turków, Anglików, Francuzów, Niemców i innych ludów, których nie umiał rozróżnić. Wszyscy oni walczyli z zaciekłością bezprzykładną. Zakonnik nie rozumiał co to miało znaczyć. Przyszedł mu w pomoc Święty: .,Kiedy - rzekł - ludzie doczekają się takiej wojny, z przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja zostanę uznany jej głównym Patronem". Uradowany obietnicą Ojciec Korzeniecki zawołał: .,O mój Święty, jakże mogę mieć pewność, że to widzenie, te odwiedziny niebiańskie i ta przepowiednia nie są złudzeniem wyobraźni, snem jedynie". ,,Daję ci na to rękę-odrzekł Wielebny Andrzej widzenie twoje jest prawdziwe i rzeczywiste. Wszystko się tak stanie, jakem ci powiedział, ślad mojej dłoni na stoliku twoim zostawiam". To mówiąc położył dłoń na stole i znikł. Ojciec Korzeniecki długo nie mógł przyjść do siebie. Gdy się nieco uspokoił, podziękował Bogu i swojemu kochanemu Świętemu za otrzymaną pociechę. Potem zbliżywszy się do stołu, ujrzał wyciśnięty na nim ślad prawej dłoni Męczennika. Nazajutrz ledwie się ocknął, pobiegł zaraz do stołu, aby się przekonać, czy ślad cudowny rzeczywiście pozostał, a widząc go wyraźnym pozbył się wszelkiej wątpliwości. Następnie zawołał do swojej celi wszystkich Ojców i Braci klasztoru i opowiedział im o niesłychanej łasce, jaka go spotkała. Wszyscy wtedy oglądali wycisk dłoni Wielebnego Andrzeja na dowód prawdziwości widzenia. Ponieważ Ojciec Korzeniecki żył w ścisłej przyjaźni z Ojcami naszego Towarzystwa, uwiadomił o wszystkim jezuitów wielkiego Kolegium w Połocku, między którymi się znajdowałem. Opowiadanie całego zdarzenia słyszałem na własne uszy.
List jezuity, o. Grzegorz Felkierzamba, którego tłumaczenie ukazało się w „Przeglądzie poznańskim” w 1855 r.
Podręcznik do fizyki przetłumaczony przez dominikanina, o. Alojzego Korzeniewskiego.
Książka "Voix prophétiques" (1872 r.) opisuje zjawienie się św. Andrzeja Boboli o. Korzeniewskiemu.
Jedna z wielu publikacji proroctwa św. Andrzeja Boboli o odzyskaniu przez Polskę niepodległości.